Projekt Polacy Projekt Polacy
458
BLOG

Witold Starnawski: Edukacja szkolna i domowa

Projekt Polacy Projekt Polacy Rozmaitości Obserwuj notkę 28

W poprzednim wpisie poznaliśmy racje środowiska edukacji domowej. Tym razem Projekt Polacy poprosił o przedstawienie perspektywy przedstawiciela drugiego środowiska - nauczycielskiego.

Ten dwugłos pozwoli, mamy nadzieję, na wyrobienie sobie racjonalnie uzasadnionego zdania na temat edukacji domowej i powszechnej przez naszych czytelników. A przynajmniej - przygotowanie listy kwestii wymagających wyjaśnienia, doprecyzowania czy też dalszej dyskusji.

Dla mnie osobiście wnioski są dość optymistyczne w kwestii współdziałania i wzajemnego uzupełniania się edukacji domowej i powszechnej. Dodatkowo - wyraźnie widać w obu środowiskach chęć uniezależnienia edukacji powszechnej od politycznej i państwowej indoktrynacji. Mamy więc dodatkowy motyw do obywatelskiego współdziałania obydwu środowisk.

A jakie jest Państwa zdanie w tej kwestii?

Pozdrawiam

Jacek 'eFlash' Małkowski

Szef Projektu Polacy

 

***

Edukacja szkolna i domowa

Nie przeciwstawiam tych dwu form edukacji, obydwie są potrzebne. Wręcz konieczne jest, aby edukacja domowa była rozwijana i nie była dyskryminowana tak, jak to jest dotychczas. To znaczy, aby rodzice nie musieli ponosić heroicznych wysiłków wtedy, kiedy chcą edukować na sposób domowy (bo przecież edukacja ta nie musi i nie odbywa się tylko w domu). A więc jestem jak najbardziej za.

Ale…

Nie może to oznaczać pomniejszenia wartości szkolnej edukacji. A tym bardziej uznania, że jest ona czymś gorszym z zasady. Na to nie ma zgody. Nie idealizujmy edukacji domowej, oddajmy prawdę – szkolnej. Jestem pełen podziwu dla tych, którzy podejmują się – ryzykownego przecież – zadania edukacji domowej, a dlaczego bronię szkolnej?

1. Po pierwsze dlatego, że jest. Dla wielu rodziców jest i będzie to jeszcze długo jedyne wyjście. Nie mają alternatywy, choćby dlatego, że nie stać ich na to: i czasowo, i finansowo. Nawet gdyby chcieli.

2. Wiele braków i wad szkolnej edukacji nie wynika z jej istoty tylko z tego, że edukacji i wychowania nie ceni się (chyba, że chodzi o cele użyteczne np. przygotowanie fachowych kadr). Ludzie władzy, biznesu, sukcesu patrzą z pobłażaniem i pogardą na to, co się w tej sferze dzieje. Kto dziś idzie dzieci uczyć, musi sam najpierw nauczyć się klepać biedę. Nic od wieków w tej dziedzinie się nie zmienia. Wielkim grzechem społecznym jest to, że wszyscy już chyba przyzwyczaili się, że edukacja szkolna już taka ma być. Zabiedzona, poddana władzy, zideologizowana, zbiurokratyzowana, przeciwstawiająca się wychowaniu rodzinnemu. A nie zapominajmy, że selekcja kandydatów do zawodu nauczycielskiego jest w dużej mierze negatywna. To odnosi się przede wszystkim do szkół tzw. „państwowych”, a jest przecież jeszcze szkolnictwo prywatne. Tam także są szkoły, klasy, nauczyciele. I tu komplikuje się prosty obraz, gdyby ktoś chciał przeciwstawiać edukację szkolną – domowej.

3. W dyskusji o edukacji jest element zideologizowania, uprzedzenia, alergii na słowo – to jest głębiej ukryte niż się wydaje. W podważaniu wartości szkoły publicznej (nazywanej państwową), jako takiej, widzę alergię indywidualistyczną, chorobę anarchizmu o lekkim przebiegu (cokolwiek, w czym państwo macza palce, miałoby być z góry czymś gorszym, złym, godnym wytępienia). To jasne, że to rodzice są pierwszymi wychowawcami, wszelkie inne instytucje, a więc również publiczna szkoła – zgodnie z zasadą pomocniczości – mają rolę zastępczą. Mają służyć, a nie rządzić (inna rzecz, że rodzice chętnie zrzucają na szkołę odpowiedzialność za kształcenie i wychowanie) czy wręcz występować przeciw rodzinie. To są oczywiste nadużycia, z którymi należy zawsze walczyć. Jasne jest również, że sprawa kształcenia, a przede wszystkim wychowania jest zbyt delikatna i indywidualna, aby mogły tu skutecznie działać biurokratyczne aparaty szkolno-państwowe. Ale nie wyrzucajmy instytucji szkoły. Ona ma różne oblicza, jest również społecznością, instytucją kultury, jest zdobyczą cywilizacyjną, którą trudno będzie zastąpić.

4. A teraz o zaletach – o zgrozo – szkolnego nauczania (nie piszę „wychowania”, bo w szkole jest ono śladowe – tu niezastąpiony jest dom, harcerstwo, ruchy religijne, grupy środowiskowe itp.).

- Doświadczenie współżycia w grupie, dodajmy, którą nie zawsze się lubi. Owszem edukacja domowa socjalizuje, uczy współpracy, jest efektywniejsza w nauczaniu. Ale czy uczy życia? Edukacja domowa zapewnia warunki wyizolowane, wciąż chroni „płaszczem rodzinnym”. Nie zapominajmy, że zadaniem rodziców jest przygotować dzieci, aby odeszły w świat (i tam założyły rodzinę). Nie wykluczam, że w przypadku niektórych dzieci taka izolacja i ochrona przed naturalną społecznością jest potrzebna. Ale chyba nie jako reguła. Dobrze jest, aby dziecko mogło rozwijać swoje zdolności, by kontaktowało się z rówieśnikami o podobnych zainteresowaniach (aspiracjach), ale również potrzeba, aby miało kontakt z tymi, którzy są inni, gorsi(?), mniej zdolni, mają mniejsze możliwości i ambicje. To może być szkoła życia na długie dorosłe lata.

- Dostosowanie się do rygorów życia społeczności szkolnej. Chcielibyśmy zapewnić naszym dzieciom lepsze warunki niż my mieliśmy, chcemy, by były twórcze, by chciały się uczyć i by to, czego się uczą, było interesujące (po się uczysz tych głupot?), aby nie dotykała ich nuda i stres. A może za dużo chcemy? A może trochę nudy nie zawadzi. Może trzeba się uczyć również tego, aby czasem się przymusić i robić coś, czego się nie lubi. Czy szkoły polskie są zbyt rygorystyczne, zmuszają do noszenia mundurków, prześladują niepokornych? Może teraz zagrożeniem nie jest już rygor, ale luz?

- Ujednolicona wiedza, wymagania. Pomijam oczywiste względy praktyczne. Czy nie jest tak, że w każdej społeczności potrzebna jest wspólna wiedza, lektury tworzące wspólnotę narodową, kulturową, religijną? To jest stwarzanie wspólnej przestrzeni – także do sporów i kłótni. I przeciwdziała zarazie indywidualizmu. Obraz-koszmar, czyli zbiorowisko sobków pielęgnujących swoją rodzinność w domkach-twierdzach, strzeżonych osiedlach, chroniących swoją wiarę i kulturę w wybranych elitarnych grupach. To nie jest przeciwwaga dla cywilizacji bez religii, bez rodziny, bez płci, bez narodu.

5. Wielu nauczycieli to ludzie z pasją (na pewno za mało, u niektórych ten żar wygasł, zwyciężyła rutyna i bierność), Ale i tak wielu z tych, którzy przyszli tu nie z przypadku, nadal ma tę pasję, wciąż jeszcze im się chce, mimo wysiłków dyrektorów, kuratorów, inspektorów, ministrów gotowych im tę pracę obrzydzić – po prostu lubią dzieci, młodzież. Poświęcają wiele swojego czasu. Jeśli im go starcza po wypełnianiu stert papierowych sprawozdań, przysyłanych przez rodzimych i brukselskich biurokratów, prawdziwych szkodników polskiej szkoły. Owszem są i źli nauczyciele. Tak jak bywają źli rodzice. Ale to dobrze, że młodzi ludzie mogą pamiętać, że poza rodzicami byli i inni ludzie, którym coś zawdzięczają na swojej drodze. A nawet i ci słabi, nieudaczni (bo świadomie szerzący zło i deprawujący są naprawdę rzadkością) też mogą mieć jakąś rolę do spełnienia. Czy młodzieży nie przydaje się czasem doświadczenie, jakim nie należy być nauczycielem? Lub odkrycie, że głupotą i słabością obdzieleni są ludzie w różnym wieku i na różnych stanowiskach?

6. I wreszcie rzecz ostatnia. Nie najmniej ważna. Szkoła daje szansę zrozumienia, czym jest powszechność. Być wybranym, należeć do elity, mieć poczucie, że dzięki swoim talentom (swoim? Cóż masz, czego byś nie otrzymał…), rodzinnym koligacjom, standardom życia, ambicjom i możliwościom – jest się kimś lepszym. To miłe. Ale może warto, aby nasze dzieci odczuły, że wyróżnienie, lepszy los nie jest ich (ich rodziców) wyłączną zasługą. Warto, by pamiętały koleżankę z klasy, równie jak one wrażliwą, która nie wybije się, nie osiągnie tego, co one, wcale nie dlatego, że jest gorsza. Albo taką, która – chociaż nie miała możliwości, żadnej pomocy ze strony rodziny, wstydziła się zapraszać koleżanki do domu, nie miała tego, co dla innych było normalne – zdobyła nieosiągalne niemal szczyty, osiągnęła to, czego pragnęła: upragniony zawód, założyła normalną rodzinę. Kształcenie elit jest zadaniem trudnym a bywa, że i szkodliwym, jeśli nie pamięta się, że należeć do elity znaczy - służyć innym.

Moim marzeniem jest, aby edukacja domowa i szkolna uzupełniały się. A mam na myśli taką „edukację domową”, która będzie ważniejsza od szkolnej, choć może zajmować mniej czasu. Ważniejsza, gdyż będzie podawać kryteria wiedzy i zrozumienia świata, umacniać w tym, co ważne i robić miejsce dla tego, co najważniejsze. A oddziaływać będzie nie przez słowa i nauki, ale przez atmosferę, gesty oraz dobre i złe przykłady wzięte również z historii rodzinnych.

Witold Starnawski

doskonalenie - samodzielność - życzliwość

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości